Mystic Falls 1.01.2000 r.
Pamiętniku, właśnie przekroczyłam granice miasta, w którym
się urodziłam. Nigdzie nie wyjeżdżam, ja wracam. Przepraszam, że tak długo nie
pisałam, ale zapomniałam o tobie w natłoku spraw. Zapomniałam zabrać cię z sobą
do miejsca, o którym pragnę zapomnieć z całego serca.
– Co będziesz dzisiaj robić? – zapytał Jeremy.
Mój braciszek nie spuszczał wzroku z drogi. Dopiero co zdał
prawo jazdy i szpanował. Przypomniało mi się, że kiedy wyjeżdżałam z miasta
dopiero co podchodził do kursu.
– Spać. Jest prawie noc – odparłam.
Siedziałam na tylnym siedzeniu, przykryta kocem. Ciągle było
mi zimno.
– Nie potrzebnie kazali cię wypisać tak wcześnie. Powinnaś jeszcze
zostać w szpitalu.
– Nie wymawiaj w mojej obecności słowa „szpital” –
odburknęłam oburzona.
– Jest impreza. Wczoraj świętowali odejście starego roku,
dziś świętują, że mają nowy rok. Powinnaś się wybrać. Musisz zapomnieć.
Byłam wdzięczna Jeremiemu, że się o mnie martwi. Jest ode
mnie tylko dwa lata starszy, a zawsze dostrzegałam w nim przejaw troski jakby
dzieliło nas co najmniej sześć lat.
– Myślę co będę robiła te pół roku. No wiesz… zanim wrócę do
szkoły.
– Nie ma sensu byś się uczyła, bo nawet nie zaczęłaś
trzeciej klasy. Będziesz musiała powtarzać…
– Nie można powtórzyć czegoś czego się nie zaczęło. Pójdę na
tę imprezę, pod warunkiem, że pójdziesz tam ze mną.
– Unikam Vicki.
– Nadal się w tobie kocha?
– Nie minęło jej ani na jeden dzień. Czuje się zwyczajnie
molestowany – powiedział z rozbawieniem, ale to w jaki sposób wjechał na
podjazd wskazywało na rozjuszenie.
W domu przywitałam się tylko z mamą. Tata miał dyżur w
szpitalu. Na szczęście impreza okazała się ogniskiem na świeżym powietrzu, bo
już zaczynałam się martwić, że nie będę miała w co się ubrać. Na pół roku
zepchnięto mnie całkowicie na margines, nie wiedziałam co się dzieje w
społeczeństwie. Oczywiście miałam dostęp do telefonu komórkowego, pisałam SMSy
z przyjaciółmi, ale to nie było to samo.
Przywdziałam czerwoną, pikowaną, zimową kurtkę i czerwone
kozaki na niskim obcasie. Chciałam by było mi ciepło i wygodnie. Podeszłam do
nalewaka i nieświadoma tego czym wypełniono mój kubek przechyliłam go niemal na
pion i wypiłam do dna.
– To wódka, Tyler pomyślał o wszystkim – odezwał się Matt
widząc moje skrzywienie.
– Pomyślałem, że jest lepsza od piwa. Piwo chłodzi, wódka
grzeje – błysnął inteligencją nasz szkolny mięśniak bez rozumu. Oczywiście Matt
przybił temu mięśniakowi piątkę.
I nagle przypomniałam sobie dlaczego z nim zerwałam. Był
niedojrzały, dziecinny, gówniarski. Nie miał mi nic do zaoferowania. Jedno było
pewne, jeśli Matt nie zmieni swojego podejścia do życia to nic ni osiągnie, a
Tyler ściągnie go na samo dno. Oczywiście najmłodszy z Lookwoodów nigdy nie
będzie na dnie, ma za dużo pieniędzy by się tam znaleźć.
Zerknęłam na Tylera zanim przechyliłam drugi kubeczek
czystej. Dwie znane ze szkolnego korytarza blondynki i jedna ruda, której nie
znałam już znajdywały się przy jego boku.
– O czym tak rozmyślasz? – zapytała Bonnie.
– O tym czy te wszystkie panny widzą w Tylerze na pierwszym
panie mięśnie czy majątek jego rodziców – odrzekłam z lekkim uśmiechem i
drwiną. – Miło cię widzieć – dodałam. Serdecznie uścisnęłam przyjaciółkę.
– Ciebie także. Już wszystko w porządku? Nie jesteś już
chora? Na pewno możesz pić? – Bonnie jak zwykle zachowywała się jak siostra
miłosierdzia.
– Wszystko w najlepszym, alkohol to wszystko czego dziś
potrzebuje, by zapomnieć.
– Wybieram się do ogólniaka.
– Mnie przyjdzie powtarzać ostatnią klasę – rzekłam ponuro.
– Nie martw się, będziemy razem chodzić na wagary. Poza tym
kiedy dowiedziałam się, że Stefan Salvatore nie zdał, pożałowałam, że sama
czegoś nie wymyśliłam zostać na drugi rok.
– Kim jest Stefan Salva…
– Tore, Salvatore. Mega przystojniak, oglądają się za nim
wszystkie dziewczyny w szkole. Nie tylko te luźne, ale nawet kujonki zawieszają
na nim oko. – Bonnie zachwalała jakiś nieznany mi egzemplarz męskiego gatunku.
– To znaczy, że nasz szkolny playboy Tyler ma konkurencje.
– Będziesz miała go w klasie – rzekła z wesołymi ognikami w
oczach Bonnie.
– Kogo? Tylera? Przecież jest dwa lata młodszy.
– Nie Tylera. On jest teraz w przedostatniej. Mówię o
Stefanie.
– Masz jakieś jego zdjęcie. Nie wiem… cokolwiek? Ciężko mi
tak podzielać twoją ekscytacje urodą, której nie było dane mi oglądać. Bo na
jego inteligencje pewnie nawet nie ma co zerkać.
– Jest przystojny i mądry.
– To dlaczego nie zdał?
– Wdał się w bójkę, był przesłuchiwany, potem zaliczył
poprawczak, czy jakiś ośrodek. Na skutek tego nie zaliczył jednego egzaminu.
Nie chciał podejść do komisyjnego, uznał, że byłoby to nieuczciwe – wyjaśniła
Bonnie.
– Czyli będę chodzić do klasy z uczciwym panem przystojnym.
– W rzeczy samej – odezwał się głos za mną, kiedy ja oparta
o drzewo przechylałam kolejny kubeczek do dna.
Odwróciłam się natychmiast, lekko przestraszona i moim oczom
ukazał się ideał męskiego gatunku. Przynajmniej ideał z wyglądu, ale coś w jego
drwiącym, cynicznym uśmiechu sprawiło, że nie darzyłam go sympatią od
pierwszego spojrzenia.
– Słynny Stefan Salvatore jak się domyślam.
– W rzeczy samej.
– Potrafisz powiedzieć coś innego, niż „w rzeczy samej”?
– W rzeczy samej.
Tupnęłam nogą ze zdenerwowania.
– Jesteś denerwujący, szkoda czasu – rzekłam jakby do siebie
i już miałam się odwrócić kiedy chwycił mnie za rękę.
– Zaczekaj, tak się tylko zgrywałem. Jesteś Elena Gilbert,
prawda? – zapytał wpatrując się w moją twarz w dziwny, bardzo intensywny
sposób. Jakby chciał mnie przejrzeć na wylot, albo wypatrywał pierwszej
zmarszczki mimicznej.
– Prawda – odparłam starając się trzymać fason pewnej i
niedostępnej.
– Cieszę się, że wyzdrowiałaś…
Boże ile jeszcze osób będzie się z tego cieszyć? Całe miasto
będzie mi to oznajmiało? Może niech zrobią apel, wtedy odbędzie się
jednorazowo, a mnie oszczędzą tysięcznego powtórzenia „dziękuje, ale już
wszystko ze mną w porządku”. Że też ojciec z matką nie mogli wymyślić innej
bajeczki tylko chorobę.
– Już ze mną wszystko w porządku – odrzekłam z pewnym siebie,
ale sztucznym uśmiechem.
Wyminęłam tego prymitywnego przystojniaka, niby niechcący go
szturchając barkiem. Podeszłam do nalewaka z napisem „owocowa”. Jeśliby wierzyć
temu napisowi granatowym markerem, to znaczyło, że koniec z gorzką czystą i
czas na coś w rodzaju cytrynówki..
– Elena, dobrze, że cię znalazłem. – Jery chwycił mnie za
ramie i odwrócił w moją stronę.
– A co? Już wracamy? – dopytywałam.
– Nie, ale zamierzam wypić. Boje się by mnie potem nie
kusiło wsiadać za kółko. Zaopiekuj się moimi kluczykami – rzekł i wcisnął mi do
kieszeni kurtki kluczyki od wozu matki.
– O rany, czy to znaczy, że będziemy szli taki kawał na
piechotę? – dopytywałam z poirytowaniem w głosie.
– Schudniesz, przyda ci się. Ostatnio nabrałaś kilku kilo.
Zrobiłam obrażoną minę i chciałam dać mojemu bratu otwartą
dłonią przez łeb, ale byłam od niego niższa, a i on zdążył się uchylić. Zaśmiał
się ze mnie.
– Trzymaj się i do zobaczenia punkt trzecia rano, w altance,
najbliżej ogniska – rzekł. – Baw się dobrze. – Skierował dwa kciuki do góry.
Cudownie… nie dość, że całe pół roku byłam skazana na
lekarzy, pielęgniarki i cztery puste ściany. To okazało się, że teraz będę
musiała popierdzielać sześć kilometrów na piechotę, po śniegu, przy
temperaturze z pewnością minusowej. Jednak największy dramat miał się dopiero
zdarzyć… od września miałam chodzić do klasy z panem „w rzeczy samej”. I co
gorszego mogło mi się przydarzyć? Nagle zatęskniłam do Maja, był to już Maj
ubiegłego roku. Ciągle pamiętałam ciepło trawy na moich nagich plecach, jego
twarz, to jak palce naszych dłoni się splotły. I to wypowiedziane przez niego
jedno słowo podczas całego aktu namiętności:
– Com tesão.
Potem dowiedziałam się, że znaczyło „zajebiście”.
Elena (Magdalena)
Jeśli już CZYTASZ to KOMENTUJ
Kolejna zastanawiająca mnie część:) Gdzie ta Elena się podziewała? w wariatkowie? I ciekawi mnie co ją połączy ze Stefanem,bo tego,że coś ich połączy jestem niemal pewna:)
OdpowiedzUsuń