piątek, 18 października 2013

Wstęp, część 4 - Elena

Mystic Falls 1.01.2000 r.

Pamiętniku, właśnie przekroczyłam granice miasta, w którym się urodziłam. Nigdzie nie wyjeżdżam, ja wracam. Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale zapomniałam o tobie w natłoku spraw. Zapomniałam zabrać cię z sobą do miejsca, o którym pragnę zapomnieć z całego serca.

– Co będziesz dzisiaj robić? – zapytał Jeremy.

Mój braciszek nie spuszczał wzroku z drogi. Dopiero co zdał prawo jazdy i szpanował. Przypomniało mi się, że kiedy wyjeżdżałam z miasta dopiero co podchodził do kursu.

– Spać. Jest prawie noc – odparłam.

Siedziałam na tylnym siedzeniu, przykryta kocem. Ciągle było mi zimno.

– Nie potrzebnie kazali cię wypisać tak wcześnie. Powinnaś jeszcze zostać w szpitalu.

– Nie wymawiaj w mojej obecności słowa „szpital” – odburknęłam oburzona.


– Jest impreza. Wczoraj świętowali odejście starego roku, dziś świętują, że mają nowy rok. Powinnaś się wybrać. Musisz zapomnieć.

Byłam wdzięczna Jeremiemu, że się o mnie martwi. Jest ode mnie tylko dwa lata starszy, a zawsze dostrzegałam w nim przejaw troski jakby dzieliło nas co najmniej sześć lat.

– Myślę co będę robiła te pół roku. No wiesz… zanim wrócę do szkoły.

– Nie ma sensu byś się uczyła, bo nawet nie zaczęłaś trzeciej klasy. Będziesz musiała powtarzać…

– Nie można powtórzyć czegoś czego się nie zaczęło. Pójdę na tę imprezę, pod warunkiem, że pójdziesz tam ze mną.

– Unikam Vicki.

– Nadal się w tobie kocha?

– Nie minęło jej ani na jeden dzień. Czuje się zwyczajnie molestowany – powiedział z rozbawieniem, ale to w jaki sposób wjechał na podjazd wskazywało na rozjuszenie.

W domu przywitałam się tylko z mamą. Tata miał dyżur w szpitalu. Na szczęście impreza okazała się ogniskiem na świeżym powietrzu, bo już zaczynałam się martwić, że nie będę miała w co się ubrać. Na pół roku zepchnięto mnie całkowicie na margines, nie wiedziałam co się dzieje w społeczeństwie. Oczywiście miałam dostęp do telefonu komórkowego, pisałam SMSy z przyjaciółmi, ale to nie było to samo.
Przywdziałam czerwoną, pikowaną, zimową kurtkę i czerwone kozaki na niskim obcasie. Chciałam by było mi ciepło i wygodnie. Podeszłam do nalewaka i nieświadoma tego czym wypełniono mój kubek przechyliłam go niemal na pion i wypiłam do dna.

– To wódka, Tyler pomyślał o wszystkim – odezwał się Matt widząc moje skrzywienie.

– Pomyślałem, że jest lepsza od piwa. Piwo chłodzi, wódka grzeje – błysnął inteligencją nasz szkolny mięśniak bez rozumu. Oczywiście Matt przybił temu mięśniakowi piątkę.

I nagle przypomniałam sobie dlaczego z nim zerwałam. Był niedojrzały, dziecinny, gówniarski. Nie miał mi nic do zaoferowania. Jedno było pewne, jeśli Matt nie zmieni swojego podejścia do życia to nic ni osiągnie, a Tyler ściągnie go na samo dno. Oczywiście najmłodszy z Lookwoodów nigdy nie będzie na dnie, ma za dużo pieniędzy by się tam znaleźć.

Zerknęłam na Tylera zanim przechyliłam drugi kubeczek czystej. Dwie znane ze szkolnego korytarza blondynki i jedna ruda, której nie znałam już znajdywały się przy jego boku.

– O czym tak rozmyślasz? – zapytała Bonnie.

– O tym czy te wszystkie panny widzą w Tylerze na pierwszym panie mięśnie czy majątek jego rodziców – odrzekłam z lekkim uśmiechem i drwiną. – Miło cię widzieć – dodałam. Serdecznie uścisnęłam przyjaciółkę.

– Ciebie także. Już wszystko w porządku? Nie jesteś już chora? Na pewno możesz pić? – Bonnie jak zwykle zachowywała się jak siostra miłosierdzia.

– Wszystko w najlepszym, alkohol to wszystko czego dziś potrzebuje, by zapomnieć.

– Wybieram się do ogólniaka.

– Mnie przyjdzie powtarzać ostatnią klasę – rzekłam ponuro.

– Nie martw się, będziemy razem chodzić na wagary. Poza tym kiedy dowiedziałam się, że Stefan Salvatore nie zdał, pożałowałam, że sama czegoś nie wymyśliłam zostać na drugi rok.

– Kim jest Stefan Salva…

– Tore, Salvatore. Mega przystojniak, oglądają się za nim wszystkie dziewczyny w szkole. Nie tylko te luźne, ale nawet kujonki zawieszają na nim oko. – Bonnie zachwalała jakiś nieznany mi egzemplarz męskiego gatunku.

– To znaczy, że nasz szkolny playboy Tyler ma konkurencje.

– Będziesz miała go w klasie – rzekła z wesołymi ognikami w oczach Bonnie.

– Kogo? Tylera? Przecież jest dwa lata młodszy.

– Nie Tylera. On jest teraz w przedostatniej. Mówię o Stefanie.

– Masz jakieś jego zdjęcie. Nie wiem… cokolwiek? Ciężko mi tak podzielać twoją ekscytacje urodą, której nie było dane mi oglądać. Bo na jego inteligencje pewnie nawet nie ma co zerkać.

– Jest przystojny i mądry.

– To dlaczego nie zdał?

– Wdał się w bójkę, był przesłuchiwany, potem zaliczył poprawczak, czy jakiś ośrodek. Na skutek tego nie zaliczył jednego egzaminu. Nie chciał podejść do komisyjnego, uznał, że byłoby to nieuczciwe – wyjaśniła Bonnie.

– Czyli będę chodzić do klasy z uczciwym panem przystojnym.

– W rzeczy samej – odezwał się głos za mną, kiedy ja oparta o drzewo przechylałam kolejny kubeczek do dna.

Odwróciłam się natychmiast, lekko przestraszona i moim oczom ukazał się ideał męskiego gatunku. Przynajmniej ideał z wyglądu, ale coś w jego drwiącym, cynicznym uśmiechu sprawiło, że nie darzyłam go sympatią od pierwszego spojrzenia.

– Słynny Stefan Salvatore jak się domyślam.

– W rzeczy samej.

– Potrafisz powiedzieć coś innego, niż „w rzeczy samej”?

– W rzeczy samej.

Tupnęłam nogą ze zdenerwowania.

– Jesteś denerwujący, szkoda czasu – rzekłam jakby do siebie i już miałam się odwrócić kiedy chwycił mnie za rękę.

– Zaczekaj, tak się tylko zgrywałem. Jesteś Elena Gilbert, prawda? – zapytał wpatrując się w moją twarz w dziwny, bardzo intensywny sposób. Jakby chciał mnie przejrzeć na wylot, albo wypatrywał pierwszej zmarszczki mimicznej.

– Prawda – odparłam starając się trzymać fason pewnej i niedostępnej.

– Cieszę się, że wyzdrowiałaś…

Boże ile jeszcze osób będzie się z tego cieszyć? Całe miasto będzie mi to oznajmiało? Może niech zrobią apel, wtedy odbędzie się jednorazowo, a mnie oszczędzą tysięcznego powtórzenia „dziękuje, ale już wszystko ze mną w porządku”. Że też ojciec z matką nie mogli wymyślić innej bajeczki tylko chorobę.

– Już ze mną wszystko w porządku – odrzekłam z pewnym siebie, ale sztucznym uśmiechem.

Wyminęłam tego prymitywnego przystojniaka, niby niechcący go szturchając barkiem. Podeszłam do nalewaka z napisem „owocowa”. Jeśliby wierzyć temu napisowi granatowym markerem, to znaczyło, że koniec z gorzką czystą i czas na coś w rodzaju cytrynówki..

– Elena, dobrze, że cię znalazłem. – Jery chwycił mnie za ramie i odwrócił w moją stronę.

– A co? Już wracamy? – dopytywałam.

– Nie, ale zamierzam wypić. Boje się by mnie potem nie kusiło wsiadać za kółko. Zaopiekuj się moimi kluczykami – rzekł i wcisnął mi do kieszeni kurtki kluczyki od wozu matki.

– O rany, czy to znaczy, że będziemy szli taki kawał na piechotę? – dopytywałam z poirytowaniem w głosie.

– Schudniesz, przyda ci się. Ostatnio nabrałaś kilku kilo.

Zrobiłam obrażoną minę i chciałam dać mojemu bratu otwartą dłonią przez łeb, ale byłam od niego niższa, a i on zdążył się uchylić. Zaśmiał się ze mnie.

– Trzymaj się i do zobaczenia punkt trzecia rano, w altance, najbliżej ogniska – rzekł. – Baw się dobrze. – Skierował dwa kciuki do góry.

Cudownie… nie dość, że całe pół roku byłam skazana na lekarzy, pielęgniarki i cztery puste ściany. To okazało się, że teraz będę musiała popierdzielać sześć kilometrów na piechotę, po śniegu, przy temperaturze z pewnością minusowej. Jednak największy dramat miał się dopiero zdarzyć… od września miałam chodzić do klasy z panem „w rzeczy samej”. I co gorszego mogło mi się przydarzyć? Nagle zatęskniłam do Maja, był to już Maj ubiegłego roku. Ciągle pamiętałam ciepło trawy na moich nagich plecach, jego twarz, to jak palce naszych dłoni się splotły. I to wypowiedziane przez niego jedno słowo podczas całego aktu namiętności:

– Com tesão.


Potem dowiedziałam się, że znaczyło „zajebiście”.

Elena (Magdalena)

Jeśli już CZYTASZ to KOMENTUJ

1 komentarz:

  1. Kolejna zastanawiająca mnie część:) Gdzie ta Elena się podziewała? w wariatkowie? I ciekawi mnie co ją połączy ze Stefanem,bo tego,że coś ich połączy jestem niemal pewna:)

    OdpowiedzUsuń