Mystic Falls 2.01.2000 r.
Tego dnia, na tym beznadziejnym ognisku dla małolatów
ujrzałem dziewczynę. Miała twarz jak ta z mojego snu, albo raczej z koszmaru.
Naturalnie długie rzęsy, zaróżowione z zimna policzki, pełne i ponętne usta.
Ale jak to było możliwe? Nie mogąc w to uwierzyć przypomniałem sobie słowa
pewnej, starszej kobiety : Czy
zrealizujesz plan jaki przygotował dla ciebie los zależy tylko od ciebie. Nie
miałem więc żadnych wątpliwości, że Elena była mi przeznaczona. Tylko dlaczego się
tak wzbraniała. Wydawało mi się, że nawet mnie nie lubi. I wtedy nadarzyła się
okazja.
Była za piętnaście trzecia kiedy zastałem Elenę leżącą na
ławkach, w trybunach przeznaczonych dla widzów, obserwujących denne rozgrywki
futbolowe tego miasta. Oczywiście o tej
godzinie trybuny, jak i boisko były puste.
– Co tutaj robisz? – zapytałem.
Patrzyła w niebo.
– Kiedyś znałam wszystkie gwiazdozbiory, jak mogłam
zapomnieć? – zapytała pijackim bełkotem.
– Jesteś pijana – oznajmiłem wspierając ręce na biodrach.
– Naprawdę? – zakpiła.
– Wracaj do domu – doradziłem, ale wiedziałem, że nie spełni
tego polecenia. Kobiety mają to do siebie, że robią mężczyzną na przekór, tym
bardziej, gdy są pijane.
– Pójdę po samochód – oznajmiła wstając na tyle nieporadnie,
że zatrzymała się na barierkach. Szczerze nie wiedziałem czy się śmiać, czy nad
nią litować.
– Żartujesz?
– Nudziarz. Sądziłam, że ty, rozpruwacz rozkręcisz imprezę.
– Odwiozę cię – zadecydowałem i już kierowałem się w dół
schodów by powiedzieć znajomemu, że będziemy mieli jeszcze jednego pasażera na
ścisk.
Nagle usłyszałem niepokojące zgrzytanie, jakby trzęsienie
się barierek. Odwróciłem się w stronę Eleny i zobaczyłem jak wspina się,
przechodzi przez barierki i niebezpiecznie się odchyla. Byłem naprawdę
wkurzony. Ona była moją szansą na normalne życie, a nie szanowała własnego.
– Masz pięć lat? Złaź!
Zaśmiała się tylko i dalej odpieprzała parodie.
– Złaź! – powtórzyłem groźniej, ale za moment moje wargi uniosły
się ku górze, w lekkim, pół uśmiechu. Przy tak nieznośnym zachowaniu była
całkiem urocza.
– Boisz się o mnie? – zapytała i na chwile straciła równowagę.
Ja już miałem ruszyć w nienaturalnie szybkim tempie jej na
ratunek, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, gdy złapała grunt pod nogami
i stanęła do pionu.
– Ale tutaj ślisko, haha – zaśmiała się.
– Elena, to nie jest śmieszne. Złaź. Wyjdę ci naprzeciw i
pomogę ci się wgramolić z powrotem na trybuny – zadecydowałem i zmierzałem
krokami ku górze.
Elena znowu się odchyliła niebezpiecznie do tyłu i puściła
dłońmi barierkę.
– Spójrz, bez trzymanki – zawołała z dziecinną radością w
głosie.
Ruszyłem w dół, ale pilnując się by był to naturalny bieg.
Ona wtedy znów odzyskała równowagę.
Jawnie ze mnie kpiła.
– Elena, jestem naprawdę zły i nie mamy czasu. Jeśli nie
chcemy iść na piechotę, złaź.
– Haha – zaśmiała się znowu i zrobiła ten trik z „bez
trzymanki”. Spodziewałem się, że do trzech razy sztuka. Tak więc byłem niemal
pewny, że przy kolejnym takim triku najzwyczajniej spadnie. Wiedziałem, że
upadek z wysokości niemal drugiego piętra mógłby tak drobną kobietę jaką była
uczynić kaleką, albo nawet zabić.
– Beczka śmiechu, naprawdę – powiedziałem sarkastycznie.
– Zobacz, bez trzymanki.
Usłyszałem jeszcze zgrzyt jej pierścionków o barierkę i
ruszyłem do biegu. Oczywiście biegłem znacznie szybciej niż biegają ludzie, ale
liczyłem, że Elena okaże się być w takim szoku, że nawet nie zwróci na to
uwagi.
Złapałem ją niemal w ostatniej sekundzie. Pewnie usiadła w
moje dłonie. Była bardzo ciepła, choć na dworze było zimno. Postawiłem ją na
nogi i nagle zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy.
– Gdzie ty masz kurtkę? – zapytałem.
– O, oj, nie pamiętam – wyznała i oparła się o murek.
– Dobra, rozejrzymy się, a potem wsiadamy do samochodu. W
najgorszym wypadku wrócisz bez kurtki – wyjaśniłem i chwyciłem ją za ramie.
– Nie szarp mnie! Dobra? I nie zachowuj się jak wszystko
wiedzący! – Naskoczyła na mnie, szarpnęła się.
– Nie chciałem, okay? Chcę dla ciebie jak najlepiej.
– Nawet mnie nie znasz – odrzekła z miną, która przypomniała
mi dlaczego tak naprawdę zacząłem kochać. Właśnie dla tych zmarszczek na
brodzie, które powstawały w chwili gdy się złościła. Elena też tak miała.
– Nazywasz się Elena Gilbert, chodzisz do ostatniej klasy,
właściwie to będziesz chodzić, od września. Najprawdopodobniej usiądziemy w
jednej ławce. Mam nadzieję, że jesteś dobra z matmy, chciałbym mieć od kogo
ściągać – starałem się obrócić wszystko w żart.
– Już wiem gdzie mam kurtkę! – wykrzyknęła Elena, ignorując
całkowicie moją wcześniejszą wypowiedź.
– Gdzie? – zapytałem z przyzwoitości.
– Przy pierwszym drzewie w lesie, przy jakim się zatrzymałam
– odparła.
– Twoja orientacja w terenie jest doprawdy niezwykle
konkretna. Powinnaś pracować w wieżach nadawczych – zakpiłem.
Spojrzała na mnie znów tą obrażoną miną. Te zmarszczki na jej
bródce były doprawdy cudowne. Przybliżyłem swoją twarz do jej. Uniosłem jej podbródek
na mojej dłoni. Przechyliłem głowę gotowy do pocałunku. Wtedy pojawiła się
Bonnie.
– Tutaj jesteś! – wykrzyknęła radośnie. – Szukałam ciebie,
mam twoją kurtkę – mówiła. Wyglądała na trzeźwą.
– Dziękujemy za pomoc i fatygę – odparłem, może niezbyt
uprzejmie. Wyrwałem kurtkę Bonnie z rąk i przewiesiłem przez moją rękę.
– Stefan mnie ocalił przed upadkiem – wyjaśniła Elena.
Klepnęła mnie prawą dłonią w tors i niemal na mnie zawisła. – Jest jak
prawdziwy super bohater.
– Tak, taki z piekła rodem – odrzekłem, chwyciłem ją za
ramie i już miałem wyminąć Bonnie, zbywając ją zwykłym „śpieszymy się”, ale
Elena demonstracyjnie tupnęła nogą i się zatrzymała.
– Muszę siku – oznajmiła na głos.
– Dobrze idź, ale…
– Nie pytałam o pozwolenie – stwierdziła oburzonym tonem.
Postanowiłem to zignorować i ciągnąć dalej poprzednią, moją przerwaną wypowiedź.
– … ale się nie zgub, nie wywal, w ogóle wróć w jednym
kawałku.
– To ja pójdę z nią! – zaoferowała swoja pomoc Bonnie, kiedy
Elena zmierzała już za wysoki mur trybuny.
Zostałem sam ze swoimi myślami. Krążyły wokół Eleny.
Głosiły, że to ona, że to moja jedyna szansa na naprawienie błędów przeszłości.
Nie, nie, to nie było tak, bo błędu, albo raczej zbrodni jaką popełniłem wraz z
bratem nie dało się naprawić, bo nie da się komuś zwrócić życia. Miałem dość
myślenia, dość swojego głosu sumienia, dlatego wysiliłem słuch i postanowiłem wsłuchać
się w to o czym rozmawiają dziewczyny.
– Zamierzasz spędzić z nim noc? – dopytywała Bonnie.
– No, ja mam taką nadzieję, bo bez tego się nic nie uda –
odpowiedziałem sam sobie, w duchu.
– Jeszcze nie wiem, wkurza mnie – głosiła Elena sikając
jednocześnie. Rozbawiło mnie to, myślałem, że tylko faceci rozmawiają podczas
takiej czynności.
– Kto się czubi ten się lubi – stwierdziła Bonnie.
– Święta racja, przekonaj jeszcze do tego koleżankę, bym
miał mnie roboty – powiedziałem znów do siebie.
Potem wyłączyłem swój nadnaturalny zmysł słuchu, bo
usłyszałem kroki świadczące o tym, że dziewczyny się zbliżają.
– Jedziesz może z nami? – zapytałem Bonnie, zarzucając
jednocześnie Elenie jej kurtkę na ramiona.
– Nie, mam transport – odrzekła.
Elena w tym czasie oczywiście zdążyła strącić kurtkę ze
swoich ramion. Ta spadła na ziemie, a ja ją z niej podniosłem.
– Przeziębisz się, jest zimno – rzekłem delikatnie.
– Mnie gorąco – odrzekła, musnęła przyjaciółkę w policzek na
pożegnanie i skierowała się ze mną w stronę już ledwo tlącego się ogniska.
– Naprawdę się przeziębisz. Lepiej załóż – poleciłem.
– Powiedziałam już, że nie! – krzyknęła pewna swego.
„Jesteś rozpuszczona bardziej niż Katherine” – pomyślałem.
– Jak to się stało, że zamierzałeś się na rozprucie człowieka?
– zapytała.
– Wkurzył mnie – odrzekłem rozumiejąc, że wraca do sprawy,
przez którą trafiłem do poprawczaka.
– I to wystarczyło? – dopytywała.
– Tak, więc lepiej mnie nie wkurzaj.
– I tak ci nie wierze. To był albo przypadek, albo działałeś
w obronie własnej.
– Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz.
– Wiem, że jesteś większym idiotą ode mnie. Ja miałam długa
przerwę w nauce, nie miałam możliwości podejść do egzaminu komisyjnego, a ty
miałeś.
– Wolałem być uczciwy i mieć obecność na zajęciach, co w tym
złego? – zapytałem. Przecież nie mogłem jej zdradzić prawdy, że ta bójka
napatoczyła mi się przypadkiem, a ja wykorzystałem ją do swoich niecnych celów
by wylądować z nią w jednej klasie.
– Nie, no nic złego. To tylko wskazuje na twój idiotyzm. Tak
już za parę miesięcy kończyłbyś edukacje, a teraz, co? Pół roku będziesz się
nudził…
– Ja się nigdy nie nudzę, panno Gilbert.
– Nie wątpię, ale co cię sprowadziło do tej mieściny?
– Rodzice zmarli, przybyłem wraz z ciotką – skłamałem
gładko. – A ty?
– A ja nie pamiętam kiedy tutaj przybyłam. Ojciec został
ordynatorem tutejszego szpitala kiedy jeszcze byłam dzieckiem.
– Właściwie to nadal jeszcze jesteś dzieckiem – wypaliłem
bez przemyślenia.
– To tak jak ty, jesteśmy rówieśnikami Stefan. – No tak,
według niej byliśmy rówieśnikami. Trochę mnie to obrażało, ale przecież nie
mogłem jej wyznać prawdy.
– Ciotki dzisiaj nie ma w domu. Może pojedziemy do mnie? –
zapytałam, kiedy już staliśmy przed czerwonym BMW.
– Może jednak nie. Naprawdę chętnie, w każdych innych
okolicznościach. Jednak dopiero dziś wypisano mnie ze szpitala powinnam się
oszczędzać.
– I to jest możliwe przy wypiciu tylu kubeczków wódki? –
zapytałem z drwiną w głosie.
– Wymądrzasz się – odrzekła.
Otworzyłem przed nią drzwi i bez zbędnego pytania się jej o
adres powiedziałem kumplowi gdzie ma się kierować.
Stefan (Dorian)
Jeśli już CZYTASZ to KOMENTUJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz