piątek, 18 października 2013

Odcinek 1 część 1 - Masz pięć lat? - Stefan

Mystic Falls 2.01.2000 r.

Tego dnia, na tym beznadziejnym ognisku dla małolatów ujrzałem dziewczynę. Miała twarz jak ta z mojego snu, albo raczej z koszmaru. Naturalnie długie rzęsy, zaróżowione z zimna policzki, pełne i ponętne usta. Ale jak to było możliwe? Nie mogąc w to uwierzyć przypomniałem sobie słowa pewnej, starszej kobiety : Czy zrealizujesz plan jaki przygotował dla ciebie los zależy tylko od ciebie. Nie miałem więc żadnych wątpliwości, że Elena była mi przeznaczona. Tylko dlaczego się tak wzbraniała. Wydawało mi się, że nawet mnie nie lubi. I wtedy nadarzyła się okazja.

Była za piętnaście trzecia kiedy zastałem Elenę leżącą na ławkach, w trybunach przeznaczonych dla widzów, obserwujących denne rozgrywki futbolowe tego miasta.  Oczywiście o tej godzinie trybuny, jak i boisko były puste.


– Co tutaj robisz? – zapytałem.

Patrzyła w niebo.

– Kiedyś znałam wszystkie gwiazdozbiory, jak mogłam zapomnieć? – zapytała pijackim bełkotem.

– Jesteś pijana – oznajmiłem wspierając ręce na biodrach.

– Naprawdę? – zakpiła.

– Wracaj do domu – doradziłem, ale wiedziałem, że nie spełni tego polecenia. Kobiety mają to do siebie, że robią mężczyzną na przekór, tym bardziej, gdy są pijane.

– Pójdę po samochód – oznajmiła wstając na tyle nieporadnie, że zatrzymała się na barierkach. Szczerze nie wiedziałem czy się śmiać, czy nad nią litować.

– Żartujesz?

– Nudziarz. Sądziłam, że ty, rozpruwacz rozkręcisz imprezę.

– Odwiozę cię – zadecydowałem i już kierowałem się w dół schodów by powiedzieć znajomemu, że będziemy mieli jeszcze jednego pasażera na ścisk.

Nagle usłyszałem niepokojące zgrzytanie, jakby trzęsienie się barierek. Odwróciłem się w stronę Eleny i zobaczyłem jak wspina się, przechodzi przez barierki i niebezpiecznie się odchyla. Byłem naprawdę wkurzony. Ona była moją szansą na normalne życie, a nie szanowała własnego.

– Masz pięć lat? Złaź!

Zaśmiała się tylko i dalej odpieprzała parodie.

– Złaź! – powtórzyłem groźniej, ale za moment moje wargi uniosły się ku górze, w lekkim, pół uśmiechu. Przy tak nieznośnym zachowaniu była całkiem urocza.

– Boisz się o mnie? – zapytała i na chwile straciła równowagę.

Ja już miałem ruszyć w nienaturalnie szybkim tempie jej na ratunek, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, gdy złapała grunt pod nogami i stanęła do pionu.

– Ale tutaj ślisko, haha – zaśmiała się.

– Elena, to nie jest śmieszne. Złaź. Wyjdę ci naprzeciw i pomogę ci się wgramolić z powrotem na trybuny – zadecydowałem i zmierzałem krokami ku górze.

Elena znowu się odchyliła niebezpiecznie do tyłu i puściła dłońmi barierkę.

– Spójrz, bez trzymanki – zawołała z dziecinną radością w głosie.

Ruszyłem w dół, ale pilnując się by był to naturalny bieg. Ona wtedy znów odzyskała równowagę.  Jawnie ze mnie kpiła.

– Elena, jestem naprawdę zły i nie mamy czasu. Jeśli nie chcemy iść na piechotę, złaź.

– Haha – zaśmiała się znowu i zrobiła ten trik z „bez trzymanki”. Spodziewałem się, że do trzech razy sztuka. Tak więc byłem niemal pewny, że przy kolejnym takim triku najzwyczajniej spadnie. Wiedziałem, że upadek z wysokości niemal drugiego piętra mógłby tak drobną kobietę jaką była uczynić kaleką, albo nawet zabić.

– Beczka śmiechu, naprawdę – powiedziałem sarkastycznie.

– Zobacz, bez trzymanki.

Usłyszałem jeszcze zgrzyt jej pierścionków o barierkę i ruszyłem do biegu. Oczywiście biegłem znacznie szybciej niż biegają ludzie, ale liczyłem, że Elena okaże się być w takim szoku, że nawet nie zwróci na to uwagi.

Złapałem ją niemal w ostatniej sekundzie. Pewnie usiadła w moje dłonie. Była bardzo ciepła, choć na dworze było zimno. Postawiłem ją na nogi i nagle zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy.

– Gdzie ty masz kurtkę? – zapytałem.

– O, oj, nie pamiętam – wyznała i oparła się o murek.

– Dobra, rozejrzymy się, a potem wsiadamy do samochodu. W najgorszym wypadku wrócisz bez kurtki – wyjaśniłem i chwyciłem ją za ramie.

– Nie szarp mnie! Dobra? I nie zachowuj się jak wszystko wiedzący! – Naskoczyła na mnie, szarpnęła się.

– Nie chciałem, okay? Chcę dla ciebie jak najlepiej.

– Nawet mnie nie znasz – odrzekła z miną, która przypomniała mi dlaczego tak naprawdę zacząłem kochać. Właśnie dla tych zmarszczek na brodzie, które powstawały w chwili gdy się złościła. Elena też tak miała.

– Nazywasz się Elena Gilbert, chodzisz do ostatniej klasy, właściwie to będziesz chodzić, od września. Najprawdopodobniej usiądziemy w jednej ławce. Mam nadzieję, że jesteś dobra z matmy, chciałbym mieć od kogo ściągać – starałem się obrócić wszystko w żart.

– Już wiem gdzie mam kurtkę! – wykrzyknęła Elena, ignorując całkowicie moją wcześniejszą wypowiedź.

– Gdzie? – zapytałem z przyzwoitości.

– Przy pierwszym drzewie w lesie, przy jakim się zatrzymałam – odparła.

– Twoja orientacja w terenie jest doprawdy niezwykle konkretna. Powinnaś pracować w wieżach nadawczych – zakpiłem.

Spojrzała na mnie znów tą obrażoną miną. Te zmarszczki na jej bródce były doprawdy cudowne. Przybliżyłem swoją twarz do jej. Uniosłem jej podbródek na mojej dłoni. Przechyliłem głowę gotowy do pocałunku. Wtedy pojawiła się Bonnie.

– Tutaj jesteś! – wykrzyknęła radośnie. – Szukałam ciebie, mam twoją kurtkę – mówiła. Wyglądała na trzeźwą.

– Dziękujemy za pomoc i fatygę – odparłem, może niezbyt uprzejmie. Wyrwałem kurtkę Bonnie z rąk i przewiesiłem przez moją rękę.

– Stefan mnie ocalił przed upadkiem – wyjaśniła Elena. Klepnęła mnie prawą dłonią w tors i niemal na mnie zawisła. – Jest jak prawdziwy super bohater.

– Tak, taki z piekła rodem – odrzekłem, chwyciłem ją za ramie i już miałem wyminąć Bonnie, zbywając ją zwykłym „śpieszymy się”, ale Elena demonstracyjnie tupnęła nogą i się zatrzymała.

– Muszę siku – oznajmiła na głos.

– Dobrze idź, ale…

– Nie pytałam o pozwolenie – stwierdziła oburzonym tonem. Postanowiłem to zignorować i ciągnąć dalej poprzednią, moją przerwaną wypowiedź.

– … ale się nie zgub, nie wywal, w ogóle wróć w jednym kawałku.

– To ja pójdę z nią! – zaoferowała swoja pomoc Bonnie, kiedy Elena zmierzała już za wysoki mur trybuny.

Zostałem sam ze swoimi myślami. Krążyły wokół Eleny. Głosiły, że to ona, że to moja jedyna szansa na naprawienie błędów przeszłości. Nie, nie, to nie było tak, bo błędu, albo raczej zbrodni jaką popełniłem wraz z bratem nie dało się naprawić, bo nie da się komuś zwrócić życia. Miałem dość myślenia, dość swojego głosu sumienia, dlatego wysiliłem słuch i postanowiłem wsłuchać się w to o czym rozmawiają dziewczyny.

– Zamierzasz spędzić z nim noc? – dopytywała Bonnie.

– No, ja mam taką nadzieję, bo bez tego się nic nie uda – odpowiedziałem sam sobie, w duchu.

– Jeszcze nie wiem, wkurza mnie – głosiła Elena sikając jednocześnie. Rozbawiło mnie to, myślałem, że tylko faceci rozmawiają podczas takiej czynności.

– Kto się czubi ten się lubi – stwierdziła Bonnie.

– Święta racja, przekonaj jeszcze do tego koleżankę, bym miał mnie roboty – powiedziałem znów do siebie.
Potem wyłączyłem swój nadnaturalny zmysł słuchu, bo usłyszałem kroki świadczące o tym, że dziewczyny się zbliżają.

– Jedziesz może z nami? – zapytałem Bonnie, zarzucając jednocześnie Elenie jej kurtkę na ramiona.

– Nie, mam transport – odrzekła.

Elena w tym czasie oczywiście zdążyła strącić kurtkę ze swoich ramion. Ta spadła na ziemie, a ja ją z niej podniosłem.

– Przeziębisz się, jest zimno – rzekłem delikatnie.

– Mnie gorąco – odrzekła, musnęła przyjaciółkę w policzek na pożegnanie i skierowała się ze mną w stronę już ledwo tlącego się ogniska.

– Naprawdę się przeziębisz. Lepiej załóż – poleciłem.

– Powiedziałam już, że nie! – krzyknęła pewna swego.

„Jesteś rozpuszczona bardziej niż Katherine” – pomyślałem.

– Jak to się stało, że zamierzałeś się na rozprucie człowieka? – zapytała.

– Wkurzył mnie – odrzekłem rozumiejąc, że wraca do sprawy, przez którą trafiłem do poprawczaka.

– I to wystarczyło? – dopytywała.

– Tak, więc lepiej mnie nie wkurzaj.

– I tak ci nie wierze. To był albo przypadek, albo działałeś w obronie własnej.

– Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz.

– Wiem, że jesteś większym idiotą ode mnie. Ja miałam długa przerwę w nauce, nie miałam możliwości podejść do egzaminu komisyjnego, a ty miałeś.

– Wolałem być uczciwy i mieć obecność na zajęciach, co w tym złego? – zapytałem. Przecież nie mogłem jej zdradzić prawdy, że ta bójka napatoczyła mi się przypadkiem, a ja wykorzystałem ją do swoich niecnych celów by wylądować z nią w jednej klasie.

– Nie, no nic złego. To tylko wskazuje na twój idiotyzm. Tak już za parę miesięcy kończyłbyś edukacje, a teraz, co? Pół roku będziesz się nudził…

– Ja się nigdy nie nudzę, panno Gilbert.

– Nie wątpię, ale co cię sprowadziło do tej mieściny?

– Rodzice zmarli, przybyłem wraz z ciotką – skłamałem gładko. – A ty?

– A ja nie pamiętam kiedy tutaj przybyłam. Ojciec został ordynatorem tutejszego szpitala kiedy jeszcze byłam dzieckiem.

– Właściwie to nadal jeszcze jesteś dzieckiem – wypaliłem bez przemyślenia.

– To tak jak ty, jesteśmy rówieśnikami Stefan. – No tak, według niej byliśmy rówieśnikami. Trochę mnie to obrażało, ale przecież nie mogłem jej wyznać prawdy.

– Ciotki dzisiaj nie ma w domu. Może pojedziemy do mnie? – zapytałam, kiedy już staliśmy przed czerwonym BMW.

– Może jednak nie. Naprawdę chętnie, w każdych innych okolicznościach. Jednak dopiero dziś wypisano mnie ze szpitala powinnam się oszczędzać.

– I to jest możliwe przy wypiciu tylu kubeczków wódki? – zapytałem z drwiną w głosie.

– Wymądrzasz się – odrzekła.

Otworzyłem przed nią drzwi i bez zbędnego pytania się jej o adres powiedziałem kumplowi gdzie ma się kierować.

Stefan (Dorian)

Jeśli już CZYTASZ to KOMENTUJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz