Mystic Falls 13.06.2000 r.
Przez wiele lat żyłem w ukryciu. Wbiłem się w buty
człowiecze. Łaziłem więc w starym obuwiu, wytartych spodniach i dziurawych
swetrach. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Nocami się nimi żywiłem. W dzień
spałem i piłem. Bycie bezdomnym nie było takie złe. Było o wiele ciekawsze niż
życie w luksusie. Zabawne, prawda? Bezdomnymi nikt się nie interesował, nie
liczył ich, nie prowadził teczek ze zbiorem informacji na ich temat. Natomiast
bogatymi świat się żywił. Każdy łaknął informacji skąd, jak i dlaczego akurat
ten człowiek posiada taką liczbę samochodów i taką willę. Bycie bezdomnym było
więc o wiele korzystniejsze dla wampira, przynajmniej tak wygłodniałego jak ja.
Dla Katherine, albo raczej dla Eleny musiałem się jednak powstrzymać. Nadal
pozostawałem w ukryciu, ale tym razem miałem inny cel niż szamanie krwi prosto
z żył. Tym razem obserwowałem mojego młodszego brata Stefana. Zabawne, że
młodszym wydawał się teraz. W życiu był ode mnie starszy. Ja po prostu umarłem
później o dziewięć lat. On więc zatrzymał się w wieku nastoletnim, a ja między
dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia. Przypatrywałem się temu jak adoruje
Elenę, wychodziło mu to niezgrabnie, a gesty dżentelmeńskie były wyuczone, o
ile się w ogóle nimi posługiwał. Bez problemu mógłbym ją mu odbić, ale to już
wiedział, tak samo przecież było z Kateriną.